Ostatnio jestem może trochę monotematyczny, jednak uważam, że raz zaczętą opowieść trzeba doprowadzić do końca. Mówiłem już o powstawaniu i wyglądzie pierścienia umocnień wokół Włocławka, nie powiedziałem jednak co było potem. Czy te okoliczne bunkry i okopy odegrały jakąś rolę? Czy toczyły się tam walki? Jak wyglądały ostatnie chwile niemieckiej okupacji Włocławka?
O tym wszystkim postaram się dzisiaj opowiedzieć.
12 stycznia 1945 roku rozpoczyna się wielka ofensywa wojsk radzieckich - około 2,2 mln żołnierzy, 7tys. czołgów i 5,2tys. samolotów przełamuje niemiecką linię obrony i z zastraszającą prędkością prze na zachód. Czołgi, tworzące samodzielne jednostki operacyjne wdzierają się w głąb terytorium przeciwnika, pokonując dziennie po 40 kilometrów i siejąc wszędzie panikę i spustoszenie. Za nimi, posuwa się piechota, która dziennie pokonuje około 30 kilometrów i zajmuje się likwidowaniem pozostawionych w tyle przez czołgi zgrupowań wroga. Wspomnieć trzeba, że to wszystko ma miejsce przy mrozie dochodzącym do 20 stopni Celsjusza i zaspach śnieżnych grubości ponad 1 metra.
Kierunki ofensywy |
W tym czasie umocnienia wokół Włocławka nie są jeszcze wykończone, ale są już gotowe do podjęcia w oparciu o nie obrony. Pojawia się jednak problem w postaci braku żołnierzy do obsadzenia tych pozycji. Dowództwo obrony miasta stara się na wszelkie sposoby temu zaradzić - tworzone są oddziały składające się z rekrutów szkoły podoficerskiej, policjantów, i Volkssturmu. Razem udaje się zebrać około 2 tysiące ludzi. Są to jednak ludzie słabo wyszkoleni, poza tym dysponują niewielką ilością broni. Oprócz nich w mieście stacjonuje również kilka niewielkich oddziałów SS. Linie obronne zostają więc obsadzone tylko w pojedynczych miejscach, przez co rejon umocniony jakim miał być Włocławek nie ma szans spełnić swojego zadania.
Jednocześnie z przygotowaniami do obrony trwają gorączkowe przygotowania do ewakuacji ludności. Ma ona nastąpić po ogłoszeniu przez władze miasta hasła "Florian Geyer". W początkowej fazie, ewakuowane za pomocą pociągów mają zostać kobiety z dziećmi i osoby starsze. Następnie po ogłoszeniu hasła "Frundsberg" ma nastąpić ewakuacja pozostałej części ludności. Hasło "Florian Geyer" ogłoszone zostaje 16 stycznia o godzinie 17.00. Następnego dnia, o 1.30 w nocy ogłoszone zostaje hasło "Frundsberg". Ewakuacja nie przebiega jednak zgodnie z planem. Wiele z wagonów i pojazdów, które miały zostać podstawione, nie dociera w ogóle do miasta. Duża ilość ludzi zaczyna więc uciekać na własną rękę. Całość przebiega chaotycznie i w atmosferze ogólnego przestrachu. 18 stycznia Niemcy cały dzień pospiesznie niszczą dokumenty, demontują urządzenia i wysyłają je transportami kolejowymi na zachód.
Co działo się wtedy z Polakami?
Tak relacjonuje wydarzenia tamtego dnia będący wtedy chłopcem mieszkaniec Włocławka - Zdzisław Taźbierski:
"Mimo wyraźnych przejawów paniki u okupanta, a nawet ucieczki jego funkcjonariuszy, urzędników, rodzin – niemiecka wojskowa komendantura Leslau przed południem wywiesiła obwieszczenie po polsku. Najdalej do 19.00 Polacy mają opuścić miasto „w celach strategicznych”. A więc ewakuacja – jak to się nazywa. Wolno wziąć dokumenty (w celu ich późniejszego oddania Niemcom) i podręczny bagaż. Miejscem zboru ludności w tej akcji – Park Miejski nad Zgłowiączką z wejściem od strony Katedry lub od ul. Kilińskiego. W rozporządzeniu jest ostrzeżenie, iż uchylających się od tych poleceń czeka kara śmierci.
Sprawa wygląda na poważną. Nasi, jak widzę na ulicy, zachowują się tak, jakby zarządzenia nie czytali. Dalsza ewakuacja z parku? Dokąd i jakimi środkami, skoro ich nie mają nawet dla wojska? Tu się święci zamysł wroga dokonania na nas wielkiej zbrodni. Naziści chcą w niej wykorzystać obrzydliwą pogodę: mróz, śnieg, grad, wreszcie dokuczliwy wiatr. Iść w pole, za miasto, w kierunku frontu czy do parku pod kule karabinów maszynowych? Ktoś już wypatrzył, że tam je wehrmachtowcy ustawili. Trudno uwierzyć, iż w celu obrony miasta... Więc chcą nas wystrzelać, jak kaczki?13. Mimo lęku w gronie mojej rodziny (zapewne i we wszystkich innych, polskich) rozważaliśmy, co czynić. Nigdzie nie wychodzić, zamknąć się w mieszkaniu i czekać na bieg wypadków? Wróg jest w panice, przejawia chaos, stąd nie wydaje się możliwe, aby nas z mieszkań wyciągał siłą. Nie ma na to ludzi. Za dnia nie było widać, żeby organizował w tych celach jakieś grupy represyjne, pacyfikacyjne. Aczkolwiek groźba zmasakrowania nas przez rozwścieczonych esesmanów istnieje, wszak w powstaniu warszawskim w ubiegłym roku palili oni domy wraz z mieszkańcami. Ale teraz wydaje się, iż nie mają czasu, są zajęci organizowaniem własnej ucieczki, a nie dobiciem opornych... Trudny wybór, jego ceną może być nasze życie."
Całość bardzo ciekawych wspomnień Pana Zdzisława dostępna jest tutaj:
Link
Co działo się wtedy z Polakami?
Tak relacjonuje wydarzenia tamtego dnia będący wtedy chłopcem mieszkaniec Włocławka - Zdzisław Taźbierski:
"Mimo wyraźnych przejawów paniki u okupanta, a nawet ucieczki jego funkcjonariuszy, urzędników, rodzin – niemiecka wojskowa komendantura Leslau przed południem wywiesiła obwieszczenie po polsku. Najdalej do 19.00 Polacy mają opuścić miasto „w celach strategicznych”. A więc ewakuacja – jak to się nazywa. Wolno wziąć dokumenty (w celu ich późniejszego oddania Niemcom) i podręczny bagaż. Miejscem zboru ludności w tej akcji – Park Miejski nad Zgłowiączką z wejściem od strony Katedry lub od ul. Kilińskiego. W rozporządzeniu jest ostrzeżenie, iż uchylających się od tych poleceń czeka kara śmierci.
Sprawa wygląda na poważną. Nasi, jak widzę na ulicy, zachowują się tak, jakby zarządzenia nie czytali. Dalsza ewakuacja z parku? Dokąd i jakimi środkami, skoro ich nie mają nawet dla wojska? Tu się święci zamysł wroga dokonania na nas wielkiej zbrodni. Naziści chcą w niej wykorzystać obrzydliwą pogodę: mróz, śnieg, grad, wreszcie dokuczliwy wiatr. Iść w pole, za miasto, w kierunku frontu czy do parku pod kule karabinów maszynowych? Ktoś już wypatrzył, że tam je wehrmachtowcy ustawili. Trudno uwierzyć, iż w celu obrony miasta... Więc chcą nas wystrzelać, jak kaczki?13. Mimo lęku w gronie mojej rodziny (zapewne i we wszystkich innych, polskich) rozważaliśmy, co czynić. Nigdzie nie wychodzić, zamknąć się w mieszkaniu i czekać na bieg wypadków? Wróg jest w panice, przejawia chaos, stąd nie wydaje się możliwe, aby nas z mieszkań wyciągał siłą. Nie ma na to ludzi. Za dnia nie było widać, żeby organizował w tych celach jakieś grupy represyjne, pacyfikacyjne. Aczkolwiek groźba zmasakrowania nas przez rozwścieczonych esesmanów istnieje, wszak w powstaniu warszawskim w ubiegłym roku palili oni domy wraz z mieszkańcami. Ale teraz wydaje się, iż nie mają czasu, są zajęci organizowaniem własnej ucieczki, a nie dobiciem opornych... Trudny wybór, jego ceną może być nasze życie."
Całość bardzo ciekawych wspomnień Pana Zdzisława dostępna jest tutaj:
Link
Opuśćmy teraz na chwilę Włocławek i przenieśmy się kilkanaście kilometrów na południe. Tutaj wojska 47 armii gen. Pechorowicza wraz z 2 armią pancernej gwardii gen. Bogdanowa nocą z 18 na 19 stycznia docierają do Lubienia Kujawskiego, gdzie znajduje się niemieckie lotnisko wojskowe. Bronione jest ono przez niewielki oddział Volksstrurmu i personel naziemny. Rosjanie bez trudu pokonują obrońców i przejmują lotnisko wraz ze znajdującymi się na nim 8 samolotami. Następnego dnia czołgi docierają do granicy lasów włocławskich. Tutaj napotykają na niewielki opór pojedynczych oddziałów zajmujących pozycje obronne w okolicach Widonia. Większy problem sprawiają pancernym wszechobecne bagna i mokradła ( mistrzowsko wkomponowane przez niemieckich planistów w linię obrony). Rosjanie tracą tutaj kilka czołgów. Trzy zostają zatopione w bagnach, jeden lub dwa zostają unieszkodliwione przez Niemców.
W tym miejscu pokuszę się o małą dygresję dotyczącą tych zatopionych czołgów. W latach 1949 - 1951 podejmowane były akcje mające na celu wydobycie straconego sprzętu w tych okolicach. W ich wyniku wydobyto między innymi Shermana z bagna w okolicach Topólki oraz T-34 pozbawione wieży ze stawu koło jeziora Wikaryjskiego. Nie wiadomo niestety co się później stało z tymi wydobytymi czołgami. Najciekawsze jest jednak to, że nie wszystkie czołgi zostały wydobyte - jeden pozostał i spoczywa po dziś dzień zakopany pod ziemią. Znajduje się on przy szosie Włocławek - Kowal, przy wiadukcie biegnącym nad torami kolejowymi. Czołg ten zsunął się ze skarpy i utknął w stawie/bagnie. Jeszcze w latach 80-tych był to teren podmokły - żołnierze z włocławskiej jednostki podejmowali wtedy próby wydobycia czołgu, niestety nie udało im się. Później bagienko wyschło i ostała się tylko podmokła łąka. Podobno niedawno natrafiono na lufę tego czołgu podczas remontu wiaduktu - zahaczyła o nią koparka. Myślano o wydobyciu, jednak z powodu ewentualnego opóźnienia przez to oddania wiaduktu do użytku z przedsięwzięcia zrezygnowano i całość ponownie zakopano. Tak więc mamy we Włocławku jeden czołg spoczywający pod ziemią :) .
Wróćmy jednak do właściwego tematu - Rosjanie zdobywają Włocławek niemal z marszu. Ostatnie sceny z obrony opisałem już wcześniej w poście "Wyzwolenie Włocławka". Nieco wcześniej, tuż przed wkroczeniem wojsk radzieckich do miasta, ostatnie oddziały niemieckie wycofują się za Wisłę i wysadzają most im. Rydza-Śmigłego. Dalej, przez lasy szpetalskie, wzdłuż Wisły przedzierają się na północ - większość zostaje potem rozbita w okolicach Świecia.
Tutaj ponownie skorzystam z wspomnień Pana Zdzisława:
"Włocławek, 20 stycznia 1945 roku (sobota)
Wszyscy w naszej trójce przeżyliśmy. Ale powiem po kolei. Elektrownię miejską sami Niemcy uszkodzili o godz. 1.00, stąd cały Włocławek pozbawiony jest prądu. Później nastąpiła długa i częsta wymiana strzałów armatnich i czołgowych, a także karabinów maszynowych. Pociski artylerii radzieckiej ze świstem przelatywały ponad Włocławkiem, chyba na tylne linie niemieckie w rejonie Dolnego i Górnego Szpetala. Rankiem wszelkie strzały ustały i cały gród zalegała cisza grobowa. Nawet nasza Mama uspokoiła się i nasłuchiwała. Przyznaję, że tę ciszę też było trudno wytrzymać. Właśnie wówczas, przy próbach napicia się wody, stwierdziliśmy, iż jej w kranie nie ma. Wodociągi wyłączono? Tę co najmniej godzinną ciszę (oczekiwania na śmierć lub na cud?) nagle przerwały dwie, w krótkiej od siebie przerwie detonacje. Ziemia z naszym domem zadrżała, potem całą falą szedł miastem łoskot walących się kamieni i czegoś tam jeszcze.
Ów huk rozładował nasze nerwy, wszak coś się dzieje... Straszna to wojna, co każe ludziom więcej cenić huk, zgrzyt żelaza, świst kul i jęk rannych od ciszy. Lecz co to? – gubiliśmy się w nasłuchiwaniu, drżąc z niepokoju i niepewności. Wciąż bowiem mogliśmy usłyszeć warkot samochodów z podwórka i gardłowy, znienawidzony krzyk esesmanów, jak to bywało przez ostatnie sześć lat... Po nagłym grzmocie ludzkich piorunów jednak ponowna cisza zaległa miasto, tylko z dala gdzieś, jakby z Zawisła, szły odgłosy salw karabinowych. Tak, teraz zrozumieliśmy: to most na Wiśle, łączący centrum Włocławka od strony Katedry z jego prawobrzeżną dzielnicą Dolnym Szpetalem, został zerwany przez wycofujące się oddziały wehrmachtowców. Uczyniły to pod naciskiem nacierających Rosjan. Może to dla nas w najbliższych godzinach oznaczać wiele – gubiliśmy się w komentarzach z naszą Mateczką. Zerwany most oznacza, iż Niemcy przegrali Włocławek, już nie wrócą, my ocaleliśmy, „czerwoni” wygrywają... A widząc uspokojoną twarz Rodzicielki, dodałem głośno: Panie Boże, może to dziwne, ale proszę, abyś pomógł czerwonym...
(...)
O 9.00 udałem się z bratem na Plac Wolności od strony ul. Miedzianej, gdyż spostrzegliśmy biegnących tam ludzi. Na Alejach F. Chopina stanęliśmy jak wryci. Z ul. P.O.W. (Kaliskiej) wysuwały się pierwsze czołgi Armii Czerwonej. Sunęły szybko, lecz z zachowaniem ostrożności. Po nich nadciągały samochody pancerne i szeregi piechoty, ubranej w ciepłe, jakby watowane stroje, z takimiż czapkami na uszy, udekorowanymi czerwonymi gwiazdkami. W dłoniach trzymali broń automatyczną z bębenkami (pepesze). Za czołgami, znakowanymi emblematami ZSRR, górą przeleciało kilka samolotów. Liczne tłumy Polaków, obydwu płci i rozmaitego wieku wraz z młodzieżą i dziećmi – witały przybyłych z ogromnym entuzjazmem jako wyzwolicieli spod okupacji.
(...)
Włocławek, 21 stycznia 1945 roku (niedziela)
Dziś byłem nad Wisłą. Jakże smutny widok przedstawiał się moim oczom! Most łączący Włocławek z Zawisłem leży w gruzach, a właściwie jest zerwany przez niemieckich saperów przy obydwu nadbrzeżach. Jego środek, jak ktoś żywy wśród pola trupów, sterczy na dwóch filarach. Obydwa jego brzegi są doszczętnie zwalone do rzeki. Styl wysadzania jest akurat odwrotny do tego zerwania owego mostu, który w 1939 roku zastosowali Polacy. Teraz widać odłamki żelaza, betonu, szczątki jezdni z mostu rozrzucone w dużym promieniu. Podczas eksplozji spowodowały liczne szkody w budynkach przybrzeżnych, szczególnie na Bulwarach Józefa Piłsudskiego.
Tutaj stoją długim rzędem czołgi radzieckie. Za Wisłą w Szpetalach jeszcze znajdują się Niemcy w odwrocie. Niektórzy z wehrmachtowców oddają sporadycznie do tychże czołgów pojedyncze strzały z broni maszynowej, nie czyniąc tym młodym czołgistom (nawet 17-18-latkom) szkody. Masa polskiej młodzieży, także ze mną i Jerzym, z tymi czołgistami, niekiedy o rysach mongolskich (tatarskich) trwa w ożywionej rozmowie jakąś dziwną mieszaniną polskiego, rosyjskiego i gestykulacji. Wśród naszych rozpoznałem wielu z opaskami MO oraz robotników. Żołnierze dają nam chleb, puszki metalowe z żywnością, suchary, a osobom starszym nawet machorkę do papierosów-skrętów zwijanych w kawał-kach oddartego papieru. Stwierdzam z zadowoleniem, że wieści (czyje i w jakim celu rozsiewane nie tak dawno?) o „czerwonych diabłach, pijących krew dzieci” są zupełnie fałszywe. To strudzeni „wojaczką”, nienawidzący „Giermańca”, także pragnący pokoju i rychłego powrotu do swoich dalekich nieraz domów w Kazachstanie, Azerbejdżanie, Turkmenii, przyjaźni wobec Polaków chłopcy. Ujmują nas swą bezpośredniością i prostotą obejścia."
Tutaj ponownie skorzystam z wspomnień Pana Zdzisława:
"Włocławek, 20 stycznia 1945 roku (sobota)
Wszyscy w naszej trójce przeżyliśmy. Ale powiem po kolei. Elektrownię miejską sami Niemcy uszkodzili o godz. 1.00, stąd cały Włocławek pozbawiony jest prądu. Później nastąpiła długa i częsta wymiana strzałów armatnich i czołgowych, a także karabinów maszynowych. Pociski artylerii radzieckiej ze świstem przelatywały ponad Włocławkiem, chyba na tylne linie niemieckie w rejonie Dolnego i Górnego Szpetala. Rankiem wszelkie strzały ustały i cały gród zalegała cisza grobowa. Nawet nasza Mama uspokoiła się i nasłuchiwała. Przyznaję, że tę ciszę też było trudno wytrzymać. Właśnie wówczas, przy próbach napicia się wody, stwierdziliśmy, iż jej w kranie nie ma. Wodociągi wyłączono? Tę co najmniej godzinną ciszę (oczekiwania na śmierć lub na cud?) nagle przerwały dwie, w krótkiej od siebie przerwie detonacje. Ziemia z naszym domem zadrżała, potem całą falą szedł miastem łoskot walących się kamieni i czegoś tam jeszcze.
Ów huk rozładował nasze nerwy, wszak coś się dzieje... Straszna to wojna, co każe ludziom więcej cenić huk, zgrzyt żelaza, świst kul i jęk rannych od ciszy. Lecz co to? – gubiliśmy się w nasłuchiwaniu, drżąc z niepokoju i niepewności. Wciąż bowiem mogliśmy usłyszeć warkot samochodów z podwórka i gardłowy, znienawidzony krzyk esesmanów, jak to bywało przez ostatnie sześć lat... Po nagłym grzmocie ludzkich piorunów jednak ponowna cisza zaległa miasto, tylko z dala gdzieś, jakby z Zawisła, szły odgłosy salw karabinowych. Tak, teraz zrozumieliśmy: to most na Wiśle, łączący centrum Włocławka od strony Katedry z jego prawobrzeżną dzielnicą Dolnym Szpetalem, został zerwany przez wycofujące się oddziały wehrmachtowców. Uczyniły to pod naciskiem nacierających Rosjan. Może to dla nas w najbliższych godzinach oznaczać wiele – gubiliśmy się w komentarzach z naszą Mateczką. Zerwany most oznacza, iż Niemcy przegrali Włocławek, już nie wrócą, my ocaleliśmy, „czerwoni” wygrywają... A widząc uspokojoną twarz Rodzicielki, dodałem głośno: Panie Boże, może to dziwne, ale proszę, abyś pomógł czerwonym...
(...)
O 9.00 udałem się z bratem na Plac Wolności od strony ul. Miedzianej, gdyż spostrzegliśmy biegnących tam ludzi. Na Alejach F. Chopina stanęliśmy jak wryci. Z ul. P.O.W. (Kaliskiej) wysuwały się pierwsze czołgi Armii Czerwonej. Sunęły szybko, lecz z zachowaniem ostrożności. Po nich nadciągały samochody pancerne i szeregi piechoty, ubranej w ciepłe, jakby watowane stroje, z takimiż czapkami na uszy, udekorowanymi czerwonymi gwiazdkami. W dłoniach trzymali broń automatyczną z bębenkami (pepesze). Za czołgami, znakowanymi emblematami ZSRR, górą przeleciało kilka samolotów. Liczne tłumy Polaków, obydwu płci i rozmaitego wieku wraz z młodzieżą i dziećmi – witały przybyłych z ogromnym entuzjazmem jako wyzwolicieli spod okupacji.
(...)
Włocławek, 21 stycznia 1945 roku (niedziela)
Dziś byłem nad Wisłą. Jakże smutny widok przedstawiał się moim oczom! Most łączący Włocławek z Zawisłem leży w gruzach, a właściwie jest zerwany przez niemieckich saperów przy obydwu nadbrzeżach. Jego środek, jak ktoś żywy wśród pola trupów, sterczy na dwóch filarach. Obydwa jego brzegi są doszczętnie zwalone do rzeki. Styl wysadzania jest akurat odwrotny do tego zerwania owego mostu, który w 1939 roku zastosowali Polacy. Teraz widać odłamki żelaza, betonu, szczątki jezdni z mostu rozrzucone w dużym promieniu. Podczas eksplozji spowodowały liczne szkody w budynkach przybrzeżnych, szczególnie na Bulwarach Józefa Piłsudskiego.
Tutaj stoją długim rzędem czołgi radzieckie. Za Wisłą w Szpetalach jeszcze znajdują się Niemcy w odwrocie. Niektórzy z wehrmachtowców oddają sporadycznie do tychże czołgów pojedyncze strzały z broni maszynowej, nie czyniąc tym młodym czołgistom (nawet 17-18-latkom) szkody. Masa polskiej młodzieży, także ze mną i Jerzym, z tymi czołgistami, niekiedy o rysach mongolskich (tatarskich) trwa w ożywionej rozmowie jakąś dziwną mieszaniną polskiego, rosyjskiego i gestykulacji. Wśród naszych rozpoznałem wielu z opaskami MO oraz robotników. Żołnierze dają nam chleb, puszki metalowe z żywnością, suchary, a osobom starszym nawet machorkę do papierosów-skrętów zwijanych w kawał-kach oddartego papieru. Stwierdzam z zadowoleniem, że wieści (czyje i w jakim celu rozsiewane nie tak dawno?) o „czerwonych diabłach, pijących krew dzieci” są zupełnie fałszywe. To strudzeni „wojaczką”, nienawidzący „Giermańca”, także pragnący pokoju i rychłego powrotu do swoich dalekich nieraz domów w Kazachstanie, Azerbejdżanie, Turkmenii, przyjaźni wobec Polaków chłopcy. Ujmują nas swą bezpośredniością i prostotą obejścia."
Dyplom radziecki za zdobycie Włocławka |
Most na Wiśle wysadzony przez Niemców |
Podsumowując, umocnienia wokół Włocławka odegrały znikomą rolę w działaniach wojennych 1945 roku. Pozostają jednak ważnym, trwałym świadectwem tamtych czasów. Rozrzucone po lasach bunkry cały czas sprawiają groźne wrażenie "pełnej gotowości w oczekiwaniu na natarcie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz