niedziela, 17 stycznia 2016

Wrzesień 1939 we Włocławku i okolicach cz.5: Oddział Wydzielony "Wisła"



       W tym odcinku cyklu poświęconego wydarzeniom września 1939 w naszych okolicach areną wydarzeń stanie się sama rzeka Wisła, a bohaterami polscy marynarze, którzy jej strzegli. Zanim rozpoczniemy snuć opowieść, poznajmy lepiej oddział, któremu będziemy podczas jej trwania towarzyszyli.








       Oddział Wydzielony Rzeki Wisła (OW "Wisła") - oddział Polskiej Marynarki Wojennej wydzielony pod koniec marca 1939 z Flotylli Rzecznej Marynarki Wojennej stacjonującej w Pińsku i przebazowany na Wisłę. Od lipca 1939 bazą oddziału był port w Brdyujściu, położony w miejscu ujścia Brdy do Wisły. W czasie kampanii wrześniowej podlegał Armii Pomorze. Dowodził nim komandor ppor. Roman Kanafoyski.

W skład OW rzeki Wisły wchodziły okręty:
  • ciężki kuter uzbrojony (CKU) ORP Nieuchwytny
  • ścigacz rzeczny (kuter uzbrojony) KU-30
  • kutry uzbrojone holownicze: KU 4, KU 5
  • kuter uzbrojony łączności KU 6
  • kutry meldunkowe: KM 12, KM 13
  • okręt sztabowy "Hetman Żółkiewski"

Ciężki kuter uzbrojony ORP Nieuchwytny


Model ścigacza rzecznego KU-30  (Była to najnowocześniejsza jednostka OW "Wisła" wykonana z lekkiego i wytrzymałego materiału wynalezionego przez polskich naukowców: "alupolonu". Dawało to dużą szybkość, małe zanurzenie i niski poziom wibracji dający lepszą celność ostrzału.)


Kuter uzbrojony typu "Linz"  KU-4


Bocznokołowiec "Stefan Żółkiewski" pełniący funkcję okrętu sztabowego



kmdr ppor. Roman Kanafoyski - dowódca OW "Wisła"


       Podczas kampanii wrześniowej 1939 roku, OW rzeki Wisły wziął aktywny udział w walkach z Niemcami. 2 września okręty flotylli, stacjonując w Brdyujściu, odpierały nalot bombowców na most w Fordonie, zestrzeliwując 3 niemieckie samoloty. 3 września okręty wzięły udział w przeprawie przez Wisłę pod wsią Strzelce oddziałów otoczonego i naciskanego przez wojska niemieckie 2 pułku szwoleżerów. 3 i 4 września okręty uczestniczyły swoimi karabinami maszynowymi w osłonie przed lotnictwem mostów w Toruniu. 






W nocy 5/6 września, wykorzystując brandery wykonane z kajaków i miny pływające, flotylla zniszczyła przeprawę niemieckiej 3 DP pod Topólnem. 6 września, wobec polskiego odwrotu, została skierowana do Włocławka.


 O dalszych wydarzeniach opowie nam fragment książki Oddział Wydzielony "Wisła" autorstwa Józefa Wiesława Dyskanta:


7 września, godziny poranne, Toruń


      "Nad ranem na "Żołkiewskim" odbyła się odprawa dowódców kutrów na której kmdr ppor. Kanafoyski powiadomił o swej decyzji odwrotu do Włocławka. Odkotwiczono około godz. 8, sądząc, że do wieczora uda się sforsować ten 50-kilometrowy odcinek Wisły. W rzeczywistości Oddział posuwał się etapami. Spod Ciechocinka, po przejściu około 10 km, niespodziewanie zawrócono ich do Torunia, jak się wkrótce okazało - w celu obrony zbiorników materiałów pędnych na przedmieściu Mokre, z których wycofujące się wojska starały się wywieźć prawym brzegiem rzeki jak najwięcej cennego paliwa. Kiedy po minięciu Złotorii kutry zajęły stanowiska ogniowe przy prawym brzegu Wisły, nastąpił nalot na Toruń-Mokre. Bombowce nadlatywały falami. W głowach szumiało od huku bomb, warkotu motorów, gwizdu pikujących maszyn i gęstej palby działek i kaemów. Kiedy po czterech-pięciu godzinach wszystko ucichło, obejrzeli efekt swej zaciętej walki - ani jedna bomba nie trafiła w opróżniane zbiorniki.


Niemieckie bombowce nurkujące Ju87 Stuka nad Polską we wrześniu 1939 r.


       Około godz. 15 jednostki OW odkotwiczyły i ponownie popłynęły ku Włocławkowi, kmdr ppor. Kanafoyski zaś z bsmt. Kurłowiczem jako kierowcą wyruszył tam motocyklem, aby jak najszybciej zameldować się u dowódcy oddziału wydzielonego 19 pułku piechoty ppłk. Sadowskiego i zorientować się w sytuacji panującej w rejonie miasta (nie chciał być, jak w Toruniu, zaskoczony niespodziewanym rozwojem wypadków). Odnalazł go na ul. Zduńskiej 4 i otrzymał rozkaz zorganizowania obrony przeciwlotniczej mostu we Włocławku oraz, do czasu nadejścia holowanego przez saperów mostu barkowego, przygotowania tymczasowej przeprawy przez rzekę wykorzystując do tego celu zgromadzone we włocławskim porcie barki, krypy, łodzie i wszelki sposobny do tego sprzęt.
      Tymczasem Wisła spłatała swej flotylli przykrą niespodziankę. Nie notowany bodajże od stu lat, niezwykle niski stan wody, zmniejszający się z godziny na godzinę, spowodował, że rzeka zmieniła się w płytkie rozlewisko. Bsmt Bonfig tak opisuje sytuację na odcinku Ciechocinek-Włocławek i dalszy marsz oddziału: " CKU "Nieuchwytny" i KU-30 o niedużym zanurzeniu jakoś dawały sobie radę i poszły naprzód... natomiast KU-6, KU-4 i KU-5 szły bardzo wolno, często przekopując się przez piachy. Taka jazda niszczyła nam silniki, wybijała tuleje przyśrubowe , uszkadzała stery i śruby, a co najgorsze, zabierała dużo czasu. Na dobitek złego całe koryto (główny nurt) było zawalone workami z mąką i cukrem. Niejeden raz utknęliśmy na workach, trzeba było... wolno klucząc przechodzić takie odcinki. W czasie jazdy bywały przypadki... kiedy otrzymywaliśmy ogień artyleryjski, to znów samoloty niemieckie, widząc nas zajętych pokonywaniem płycizny, zniżały się i nie chciały schodzić nam z karku do czasu otwarcia krzyżowego ognia ze wszystkich jednostek. Przeważnie ostrzeliwano nas z broni maszynowej, raz samoloty rzuciły kilka niecelnych bomb".

   
Wrześniowa Wisła i Włocławek widziane z pokładu samolotu


       Tak trudne warunki nawigacyjne spowodowały, że przed zapadnięciem zmierzchu nie osiągnięto Włocławka. W obawie przed żeglowaniem w ciemnościach zakotwiczono na nocleg, przypuszczalnie w rejonie Bobrownik. Z zamaskowanych kutrów długo w noc obserwowano nikłe niebieskawe światełka samochodów sunących nie kończącym się sznurem nadbrzeżnymi drogami - exodus armii "Pomorze".
       O świcie ruszono ku Włocławkowi, z nadzieją, że będzie to kres wędrówki, że Oddział przestanie się cofać, a kiedy obrona ustali się wreszcie na Wiśle, włączy się do walki. 


KU-5 i inne kutry w trakcie rejsu


Ranek 8 września był pogodny, choć chmurny, i co najważniejsze nie pojawiały się "stukasy". Około godz. 10.20 kutry osiągnęły port przeznaczenia. Zastano tu już kmdr ppor. Kanafoyskiego, który przybył do Włocławka poprzedniego dnia. Komandor rozśrodkował zespół w górę od chronionego mostu na przestrzeni około 5km. Przy lewym brzegu, w bezpośrednim jego sąsiedztwie , stanęły "KU 4", "KU 6", "KM 12" i prawdopodobnie "KM 13" (po południu zostały stamtąd wycofane w górę rzeki), dalej, naprzeciw fabryki "Celuloza" - "KU 30"; przy prawym brzegu, w rejonie Szpetala Dolnego, około 500-700m od mostu - "Nieuchwytny", a następnie tabor bojowy, ubezpieczany przez "KU 5". Niezwłocznie przystąpiono do maskowania jednostek; pozostało teraz czekać na przeciwnika i nadejście mostu barkowego.
       Niestety, saperzy mieli mniej wojennego szczęścia. Po opuszczeniu Otłoczyna przedzierali się do Włocławka - część taboru zmuszeni byli pozostawić na mieliznach, ale do końca chronili cenny most. Droga ich była może jeszcze bardziej dramatyczna niż kutrów, gdyż holowniki saperskie nie miały broni przeciwlotniczej. Przed samolotami niemieckimi mogli się bronić jedynie za pomocą starych, przenośnych elkaemów, które tak dobrze służyły im w Brdyujściu. Mimo oczywistej przewagi nieprzyjaciela, saperzy zdołali uchronić wszystkie holowane elementy przeprawowe, jak również holowniki. Kiedy jednak osiągnęli rejon Włocławka, nadszedł - jak na ironię - rozkaz zatopienia obu pociągów holowniczych, w związku z zamierzonym odejściem od linii Wisły, stale pogarszającymi się warunkami na rzece, a przede wszystkim z faktem, że 16 dywizja piechoty zdoła się przeprawić na lewy brzeg Wisły przez nieuszkodzony most włocławski, chroniony skutecznie przez kutry OW "Wisła" i OW ppłk. Sadowskiego. Tak więc cenny most barkowy, z którym wiązano tyle nadziei i dla którego właściwie istniał 48 batalion, został wysadzony w powietrze w godzinach popołudniowych 8 września; jego los podzieliły także człony promów przeprawowych oraz holowniki. Saperzy ruszyli brzegiem wiślanym do Włocławka. Z marynarzami kmdr ppor. Kanafoyskiego zetknęli się raz jeszcze - tym razem na lądzie, w największej bitwie września, w czasie walki o przeprawy na Bzurze.
       Po dwóch godzinach od przybycia OW "Wisła" do Włocławka, ledwie zdołano zająć stanowiska ogniowe, rozpatrzyć się w sytuacji topograficznej i rozpocząć przygotowania do pierwszego od kilku dni ciepłego posiłku, zawyły syreny alarmowe - nad miasto zdążała niemiecka wyprawa bombowa składająca się z około 30 maszyn. Celem jej był nie tylko most, po którym mimo dnia ciągnęły luźne oddziały wojsk i tabory, lecz i duże skupisko barek oraz innego taboru rzecznego po obu brzegach Wisły. Ale strzelcy kutrów bojowych byli gotowi, w tygodniowych walkach oswoili się już z ciągłym niebezpieczeństwem. Cały ciężar odparcia ataku wzięły na siebie kutry stojące najbliżej mostu i odniosły sukces - żadna z bomb nie trafiła w most ani w kutry jego obrońców.
       Nalot wywołał panikę wśród zgromadzonego w porcie taboru rzecznego. Część statków odcumowała i ruszyła w górę Wisły - były to przede wszystkim holowniki i parowce towarowe, a więc dysponujące własnym napędem; porzucono zaś załadowane towarami barki i krypy, pozbawione z reguły załóg. Kmdr ppor. Kanafoyski w trosce o wykonanie postawionego zadania (przygotowanie tymczasowej przeprawy), a także w celu zabezpieczenia przewidywanej dalszej ewakuacji taboru pływającego w górę Wisły, postanowił część statków zatrzymać do dyspozycji władz wojskowych. Wśród zatrzymanych znalazły się dwa duże holowniki: bocznokołowiec "Lubecki" oraz prawdopodobnie tylnokołowiec  "Kazimierz Wielki". "Lubeckiego", którym dowodził kpt. żeglugi śródlądowej Metody Przybytkowski, wybuch wojny zaskoczył w drodze między Toruniem i Włocławkiem. We Włocławku załogi holowanych barek zeszły na ląd i zgłosiły się do punktu mobilizacyjnego, a kpt. Przybytkowski otrzymał z Lloydu Bydgoskiego polecenie pozostanie w porcie wraz z całym holowanym taborem. Teraz przeszedł w podporządkowanie Polskiej Marynarki Wojennej. Zarekwirowane holowniki wraz z wytypowanymi barkami, które zamierzano dalej ewakuować, miały tworzyć odrębny cywilny oddział pływający, ochraniany w rejsie do Płocka przez kutry OW "Wisła".

Holownik "Lubecki"  (zbudowany we włocławskiej stoczni A. Paruszewskiego)

       Jak wspomniano, wiele załadowanych towarami barek zgromadzonych wokół włocławskiego mostu nie miało załóg. Atmosfera powszechnego odwrotu i spodziewana zapowiedź ewakuacji miasta wywołały wśród ludności, by znajdujące się na barkach tak podstawowe artykuły żywnościowe jak cukier, ryż, mąka, konserwy mięsne itp., nie wpadły w ręce niemieckie. Już od rana więc wokół barek stojących przy miejskim bulwarze gromadził się tłum ludzi - rabunkowi zapobiegły jednak wystawione posterunki wojskowe. Zbiegowisko zwróciło uwagę załóg stojących w pobliżu kutrów Oddziału. "Dowiedziałem się - wspomina mat Mazurek - że zgłodniała ludność Włocławka chce skorzystać z żywności znajdującej się na barkach. Lecz grupa żołnierzy z sierżantem na czele nie dopuszcza ludzi do barek. Odnalazłem sierżanta i zapytałem, dlaczego nie pozwala ludziom zabierać żywności... odparł, że ma taki rozkaz od swego dowódcy. Wówczas powiedziałem, żę teraz ja obejmuję kontrolę nad barkami, a on ze swymi ludźmi ma się udać za swoim oddziałem. Wyjąłem notes i wystawiłem pokwitowanie odbioru barek, sierżant bez sprzeciwu wziął pokwitowanie, zabrał żołnierzy i odszedł. Obawiając się, że żywność z barek może się dostać w ręce Niemców, rozkazałem ludności zabierać co kto może. Ludzi przybywało coraz więcej, zerwali dachy nakryć z barek zabierając żywność".
       W ten sposób marynarze OW "Wisła" zaskarbili sobie niewątpliwie wdzięczność mieszkańców Włocławka. Rozładunek barek trwał do późnych godzin wieczornych, nie przerywały go nawet naloty niemieckie. Ostatni tego dnia nalot na most nastąpił bowiem około godz. 15. Nadleciało blisko 30 maszyn, jednakże wobec silnej obrony przeciwlotniczej dokonały one zrzutu bomb z dużej wysokości, które padając daleko od celu nie wyrządziły żadnych szkód mostowi. Natomiast artylerzyści kutrów i 4 baterii przeciwlotniczej 40mm zestrzelili bombowiec typu Heinkel.


Niemieckie bombowce Heinkel He 111



       Po południu kutry spod mostu odeszły w rejon postoju taboru bojowego OW "Wisła"; odtąd łączność z dowództwem 19 pułku piechoty była utrzymywana wyłącznie za pośrednictwem zarekwirowanej w BTW motorówki sędziowskiej. Przejście ich było prawdopodobnie związane z zamiarem kmdr ppor. Kanafoyskiego wcześniejszego wysłania do Płocka taboru bojowego OW, prowadzone bowiem nieustanne sondowanie rzeki w miejscach postoju wykazywało spadek poziomu wody niemal z godziny na godzinę. Jednakże, poza wysłaniem "Żółkiewskiego" (o czym będzie mowa dalej) zamiaru tego nie zrealizowano. Zaszły natomiast wydarzenia, które uświadomiły komandorowi, że jego oddział znalazł się w straży tylnej wycofującej się armii "Pomorze".
       W ciągu 8 września oddział wydzielony ppłk. Sadowskiego nadal utrzymywał przedmoście Włocławka. Wraz z cofającymi się oddziałami 16 dywizji piechoty ciągnęły tędy masy cywilnych uciekinierów, jednak w rejonie Szpetala Górnego ruch ten został wstrzymany - pojazdy i osoby cywilne zaczęto kierować prawym brzegiem Wisły na Płock. Na drogach na północ od rzeki powstały więc ogromne zatory, a kłębowiska wozów , koni i ludzi były bombardowane i ostrzeliwane przez Luftwaffe. Wobec przejścia oddziałów gen. Bołtucia na lewy brzeg rzeki we Włocławku stało się aktualne zlikwidowanie przedmościa i zniszczenie mostu, tym bardziej, że wobec ruchu ku Warszawie w obszar operacyjny armii "Pomorze" miał wejść rejon Płocka, zajmowany obecnie przez Nowogródzką Brygadę Kawalerii.
       W związku z powyższym gen. Bortnowski wydał w godzinach popołudniowych dwa rozkazy. Zgodnie z pierwszym ppłk. Sadowski miał o zmroku opuścić przedmoście włocławskie, wysadzić most, a następnie przesunąć swój oddział wydzielony do rejonu Płocka i zorganizować obronę południowego brzegu Wisły na odcinku przejętym od Nowogródzkiej Brygady Kawalerii, pozostawiając we Włocławku ubezpieczenie do czasu nadejścia 27 dywizji piechoty gen. Drapelli. Zgodnie z drugim rozkazem - 27 dywizja piechoty, po przejściu w nocy z 8 na 9 września w lasy na północny zachód od Włocławka, miała zamknąć kierunek Toruń-Włocławek oraz dozorować linię Wisły na odcinku Włocławek-Płock. W tym celu przydzielono jej dowódcy flotyllę kmdr ppor. Kanafoyskiego, podporządkowaną dotychczas dowódcy 19 pułku piechoty.
       Ppłk. Sadowski po wydaniu niezbędnych zarządzeń wykonawczych, wraz z częścią oficerów wyjechał do Płocka, gdzie około godz. 19 przejął odcinek zajmowany przez Nowogródzką Brygadę Kawalerii, zakładając swoje miejsce postoju w Radziwiu, naprzeciw Płocka. Nagłość jego wyjazdu, a także zmiana podporządkowania operacyjnego stały się prawdopodobnie przyczyną tego, że sztab 19 pułku piechoty nie powiadomił dowódcy OW "Wisła" o czasie opuszczenia przedmościa i wysadzenia mostu; poinformowano go jedynie o tym, że o godz. 20 przechodzi do dyspozycji dowódcy 27 dywizji piechoty, w związku z odejściem oddziału wydzielonego ppłk. Sadowskiego. [...]
   
       W dziewiątym dniu wojny działalność OW "Wisła" , na skutek sytuacji operacyjnej na obszarze Włocławek-Płock oraz warunków hydronawigacyjnych na rzece na odcinku Włocławek-Wyszogród, zbliżała się do dramatycznego końca. Jak wiemy, w południe 8 września dowództwo armii "Pomorze" podjęło niezbędne przedsięwzięcia dla zabezpieczenia swego lewego skrzydła na linii Wisły w obawie przed przeprawami niemieckimi. Zgodnie z rozkazami gen. Bortnowskiego 27 dywizja piechoty rozpoczęła dozorowanie rzeki od Włocławka do Płocka, a oddział wydzielony ppłk. Sadowskiego od Płocka (Radziwia) do Tokar i Dobrzykowa.
       W nocy z 8 na 9 września niemiecka 3 dywizja piechoty z 2 korpusu otrzymała rozkaz obsadzenia prawego brzegu Wisły na 90-kilometrowym odcinku Włocławek-Płock-Wyszogród i przejścia tam do obrony. Jej zmotoryzowane oddziały, skierowane na Włocławek, Płock i Wyszogród, 9 września w południe zajęły Wyszogród, a po południu Płock, opuszczony przez Nowogródzką Brygadę Kawalerii. Natomiast na Włocławek ruszył o świcie 50 pułk piechoty, mając w pierwszym rzucie 14 kompanię kpt. Lambrechta. Po sforsowaniu polowych zapór przeciwczołgowych pola minowego na drodze Lipno-Szpetal Górny Niemcy zajęli opuszczone przez oddziały ppłk. Sadowskiego przedmoście, docierając o godz. 6.15 do Wisły naprzeciw Włocławka. Zamiarem ich było uchwycenie włocławskiego mostu drogowego, jednakże saperzy 126 rezerwowej kompanii saperów wysadzili go już około godz. 2, kiedy załoga przedmościa przeszła na lewy brzeg.
       "W promieniach wschodzącego słońca Wisła i położony za nią Włocławek tworzyły cudowny widok. Ale jakież rozczarowanie - wspomina kpt. Lambrecht - most leżał na Wiśle, rozłamany na dwie części... Długie kolumny wszystkich rodzajów wojsk ciągnęły drogą z Torunia na Włocławek [były to oddziały 27 DP - przyp. autor]. Rozkazałem wyjść na stanowiska działku przeciwpancernemu i karabinowi maszynowemu i otworzyć ogień. Wśród polskich żołnierzy w mieście i wśród maszerujących kolumn powstała panika... Nie mogłem liczyć się z przydziałem artylerii w najbliższym czasie, wysłałem więc samochody do pułku z prośbą o przydzielenie ciężkich granatników. Wielka była moja radość, gdy niezadługo przybyły dwa ciężkie moździerze... Chłopcy pracowali dobrze i wyrządzali Polakom duże straty... Polacy wystawili przeciw nam artylerię, która wzięła nasze stanowiska pod silny ogień, nie ponieśliśmy jednak strat".



Niemiecki moździerz 8 cm Granatenwerfer 34


       W tym czasie jednostki OW "Wisła", pozbawione łączności ze sztabem 19 pp, a więc nic nie wiedząc o odejściu załogi przedmościa, zajmowały nadal stanowiska ogniowe przy prawym brzegu Wisły, powyżej mostu, rozśrodkowane na przestrzeni około 5 km. Odległa detonacja w rejonie miasta postawiła je w stan pogotowia. Wysłany natychmiast do rejonu Szpetala Dolnego patrol marynarki wrócił o świcie i zameldował, że na prawym brzegu rzeki własnych wojsk już nie ma, most został zniszczony, a Niemcy zajmują przedmoście. Na podstawie informacji uzyskanych we Włocławku kmdr ppor. Kanafoyski wiedział, że pozostaje nadal w czasowym podporządkowaniu oddziału wydzielonego ppłk. Sadowskiego (gdyż 19 pp dołączył do 27 DP). Należało więc jak najszybciej odejść w rejon Radziwia, tym bardziej, że Niemcy zbliżali się już do prawego brzegu rzeki, oddzieleni od niej tylko nadbrzeżnymi bagnami, a niewidoczni z powodu gęstej jak mleko mgły, która zresztą szczelną zasłoną okryła także kutry uzbrojone, eskortowany przez nie tabor bojowy i konwój wiślany - karawanę cywilnych kryp i berlinek z dwoma holownikami oraz koncentrację barek przy nabrzeżach włocławskiego portu. Na jednej z berlinek, załadowanej aktami, workami z pocztą i pieniędzmi ewakuował się personel urzędu pocztowo-telekomunikacyjnego we Włocławku wraz z ofiarnymi telefonistkami. O godz. 6 kmdr ppor. Kanafoyski zarządził odkotwiczenie i w rzedniejącej mgle jednostki OW zaczęły kolejno wychodzić na rzekę; jako straż tylna we Włocławku pozostała grupa kutrów uzbrojonych ubezpieczająca odkotwiczenie oraz ewakuujące się z portu barki towarowe, załadowane mąką, bekonem, konserwami i tytoniem.
       Wtedy właśnie nastąpiło starcie z pododdziałami niemieckiego 50 pułku piechoty, zajmującymi przedmoście włocławskie, które wyszły nad rzekę i zaatakowały przegrupowujące się wojska polskie oraz wycofujący się w górę Wisły tabor rzeczny. Doszło do wymiany ognia, o której wspomina w swej butnej relacji kpt. Lambrecht. Miała ona z obu stron charakter chaotyczny, jednakże tabor rzeczny był od razu w gorszej sytuacji z powodu fatalnych warunków nawigacyjnych, ograniczających manewrowanie na rzece. Konwój prawie zaraz po odkotwiczeniu natknął się na płycizny i przemiały, zmniejszyła się więc jego prędkość, a ponadto nurt przebiegał wzdłuż prawego, zajętego przez Niemców brzegu. Mimo to kutry, prowadząc ogień, podążały ku Dobrzyniowi i z powodzeniem osłaniały eskortowane berlinki i krypy.
       Położenie OW "Wisła" jednak w dalszym ciągu się pogarszało - nieprzyjaciel wysunął ku rzece, tuż pod pasmo nadbrzeżnych bagien, dwa czołgi, które rozpoczęły ostrzał forsujących przemiał barek i holowników osłanianych przez "KU 6" i "KM 12". Pociski niemieckie padały coraz celniej, gdy nagle ogień z 37mm działa przeciwpancernego i z cekaemu otworzył "KU 4", który, świetnie zamaskowany i stojący w cieniu skarpy wiślanej, pozostał przez Niemców zupełnie niezauważony. Tak więc polska jednostka pływająca stoczyła, po raz pierwszy w drugiej wojnie światowej, a może nawet w historii wojen, pojedynek ogniowy z czołgiem. Dowódca "KU 4" mat Mazurek wspomina: "Zauważyłem dwa czołgi niemieckie na wzniesieniu prawego brzegu Wisły, krzyknąłem "Czołgi niemieckie!" i skoczyłem do działka na dziobie. Po oddaniu kilku strzałów... jeden czołg znieruchomiał, a drugi wycofał się za wzniesienie. Przeczekałem moment, a później odkotwiczyłem w górę Wisły do oddziału. Potem załoga mówiła mi, że Niemcy strzelali do ludzi z karabinu maszynowego, ale ja tego nie widziałem, zaszokowany walką z czołgami"


Mat Henryk Mazurek - dowódca KU-4



Niemiecki czołg lekki Panzerkampfwagen II





Sylwetka kutra uzbrojonego typu "Linz". Na dziobie działko 37mm Hotchkiss wz.85, na rufie ckm 7,92mm wz.30 Browning




Kuter uzbrojony typu "Linz"




       Ta niewątpliwie zbyt skromna relacja wymaga uzupełnienia innego uczestnika tej potyczki, bsmt Bonfiga: "Gdyby nie szybka i skuteczna akcja dowódcy "KU 4", który zdezorientował całkowicie nieprzyjaciela, "KU 6" i "KM 12" niewątpliwie byłyby zatopione, gdyż pociski z czołgów niemieckich padały coraz bliżej. Zanim Niemcy opamiętali się i ponownie wyszli w większej ilości , "KU 4" był już za zakrętem, a "KU 6" i "KM 12" uporały się z mielizną i też były za zakrętem".
       Po wejściu jednostek w zakole rzeki pod łęgiem potyczka około godz. 9 została przerwana. W starciu tym OW "Wisła" utracił jedynie zarekwirowaną w Brdyujściu motorówkę dyspozycyjną - dokonano jej zatopienia w celu zwiększenia manewrowości taboru bojowego. W tym samym celu pozostawiono także holowane od Brdyujścia przez "Źółkiewskiego" barki towarowe; miał je holować "Lubecki", jednakże kmdr ppor. Kanafoyski, wobec sytuacji na rzece uznał, że statek ten będzie musiał przede wszystkim wspomagać kutry i krypy Oddziału.
       Korzystając z przerwy w walce Oddział zastopował, a kmdr ppor. Kanafoyski wydał dowódcom kutrów rozkaz przedzierania się za wszelką cenę do Modlina, idąc z możliwie maksymalną prędkością. [...]

       OW "Wisła" ruszył więc w dalszą drogę mając na szpicy szybki "KU 30", następnie w odległości 1 km za nim CKU "Nieuchwytny", potem oba kutry meldunkowe i wreszcie zespół Bonfiga wraz z konwojem i wydzieloną strażą tylną.
       Mgła już opadła i rozpoczął się kolejny upalny dzień września. W miarę zbliżania do Dobrzynia oddział posuwał się coraz wolniej, rozciągając się na przestrzeni kilku kilometrów. Głębiej zanurzone berlinki niemal co chwila "siadały" na przemiałach, a ciągnące je holowniki, mając ograniczone zdolności manewrowe, wpadały na liczne na tym odcinku rzeki mielizny. To samo przydarzyło się i kutrom. Takie przymusowe postoje poważnie ograniczały prędkość. W czasie jednego z nich na wysokim prawym brzegu Wisły pojawił się niemiecki patrol motocyklowy. Przez chwię lornetował jednostki oddziału, potem otworzył do nich ogień z elkaemu. Kutry nie pozostały dłużne i niemal błyskawicznie spędzono Niemców z brzegu. Jednakże napotkanie tego patrolu miało dla OW poważne następstwa - artyleria niemiecka rozpoczęła ogień nękający, który trwał aż do wieczora. Ponadto samoloty Luftwaffe zaczęły często nadlatywać nad borykające się z mieliznami jednostki i ostrzeliwać je z broni maszynowej.
       Na razie Oddział wychodził z tych utarczek obronną ręką - wprawdzie na pośredni ogień artylerii nie można było nic poradzić, ale lotników niemieckich witano tak gęstym i skutecznym ogniem, że nie ośmielili się oni zbytnio zbliżać do kutrów. Bsmt Bonfig tak wspomina ten rejs: "Jazda Toruń-Włocławek była ciężka i niebezpieczna, natomiast na podróż od Włocławka w górę rzeki nie znajduję określeń - była bowiem wprost niemożliwa. Stan wody na Wiśle był tak niski, że można było miejscami przechodzić piechotą, podkasawszy tylko spodnie do pół łydek. Cały nurt zawalony był towarami w workach; sterty sztab miedzi, ołowiu, jakichś skrzynek itp. wystawały z wody jak wyłażące spod powierzchni skały - nieraz tworzyły coś w rodzaju wąwozu, środkiem którego płynęło trochę wody. Spiekota niemożliwa i nękający prawie bez przerwy ogień nieprzyjacielski dopełniały gehenny, jaką wówczas przechodziliśmy. Wizyty samolotów nieprzyjacielskich, ostrzeliwujących nas z broni maszynowej były tak częste, że przestaliśmy się nimi przejmować, tym bardziej, że bały się schodzić na niski pułap". ".




       W tym momencie rozstajemy się już z naszymi bohaterami. Ich dalsze losy były jeszcze bardziej dramatyczne, a przy tym bohaterskie. Jeśli chcecie dowiedzieć się jaki dalszy ciąg miała ta historia, zachęcam do zainteresowania się całymi dziejami OW "Wisła" i do sięgnięcia po bardzo ciekawie napisaną książkę Józefa Wiesława Dyskanta  Oddział Wydzielony "Wisła".











5 komentarzy:

  1. Ciekawe ile to rzeczy się działo w naszym regionie o których mało kto wie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dziękuję za Pańskiej opis działań OW Wisła..

    Roman Kanafoyski

    OdpowiedzUsuń
  4. Jedna z zarekwirowanych barek należała do mojego prapradziadka :)

    OdpowiedzUsuń