piątek, 17 stycznia 2014

Skok na kasę cz.1


 20 października 1906 roku,
 Fabianki pod Włocławkiem


         Na skraju wsi, w małym lasku przy drodze ukrywa się grupa mężczyzn. Wszyscy z napięciem obserwują dobrze widoczny stąd odcinek drogi od strony Lipna. Zdaje się, że czegoś wypatrują.



Droga w Fabiankach na początku XX wieku

Jeden z mężczyzn przybliża się ostrożnie do tego, który stoi najbliżej drogi i odzywa się szeptem:
   - Panie komendancie, może to jednak nie dzisiaj? Już dobrych kilka godzin tutaj się przyczajamy.
   - Spokojnie...ee...jak ten wasz pseudonim...
   - "Bernard" panie komendancie
   - Tak, em...Bernard...cierpliwości, tym razem informacje są pewne.
Mężczyzna podnosi trochę swój głos:
   - Zachowajcie pełną gotowość, mogą być tutaj lada chwila

Gdy przyglądamy się bliżej naszym bohaterom, dostrzegamy, że są uzbrojeni. Każdy z nich dzierży w dłoni pistolet. Są to samopowtarzalne belgijskie Browningi i niemieckie Mausery z doczepianą kolbą - broń bardzo nowoczesna w tamtych czasach.

FN Browning Model 1900



Mauser C96 z doczepioną kolbą

Nagle na horyzoncie pojawia się wóz zmierzający drogą w ich kierunku. Wywołuje to poruszenie wśród mężczyzn.
- Michał, to ten? - pyta się komendant mężczyzny, który klęczy w kępie krzaków tuż za nim.
- Chwila...niech trochę podjadą...
Wszyscy jeszcze bardziej przylegają do ziemi i wtapiają się w otoczenie w gorączkowym oczekiwaniu. Panuje ogólne podniecenie - każdy ma już dosyć czekania i chce mieć to za sobą. Wóz tymczasem zbliża się coraz bardziej, tak że jesteśmy już w stanie dostrzec sylwetkę woźnicy i żołnierzy stanowiących obstawę. Po chwili dostrzegamy również drugi, trochę mniej elegancki wóz jadący tuż za pierwszym - cały wypełniony żołnierzami.
- Tak, to nasz transport. Tak jak się spodziewaliśmy, około dziesięciu - mówi mężczyzna o pseudonimie "Michał" do dowódcy.
- No chłopcy, jak tylko nas miną dajemy salwę! - mówi głośnym szeptem komendant.
Wóz jest już tuż, tuż, dojeżdża do lasku, słychać głośny tętent kopyt dwóch ciągnących go koni. Słychać też głosy rozmawiających ze sobą w drugim wozie żołnierzy. Nagle wszystkie te odgłosy tłumi jeden głośny huk wybrzmiewający na całą okolicę:
- Trachhh!
Tuż po nim rozbrzmiewa cała kanonada podobnych mu odgłosów. Oba wozy zostają podziurawione gradem pocisków.
- Wstrzymać ogień!

Zapada cisza...

Wozy zatrzymały się. 
Komendant omiata szybko wzrokiem miejsce akcji:

Pierwszy wóz (jak teraz widzimy wyraźnie - wóz pocztowy) stoi na środku drogi. Woźnica kuli się z przerażenia na przedzie, konie szarpią się niespokojne. Drugi wóz zjechał nieco na przeciwną stronę drogi. Konie, które zostały do niego zaprzężone są ranne - po tylnym, prawym kopycie jednego z nich ścieka ciemnoczerwona strużka krwi. Na drodze, przed wozem leży martwy woźnica i carski żołnierz, obok leży jeszcze jeden - najwidoczniej ranny w nogę zdołał wczołgać się pod wóz. Słychać wyraźnie jego jęki z bólu. Niestety wygląda na to, że pozostali żołnierze zdołali się w porę schować za wozami.

     W czasie gdy dowódca ocenia sytuację, jego podwładni nie opuszczając osłony lasu podchodzą jak najbliżej do zatrzymanego transportu. Komendant wychodzi na drogę i woła po rosyjsku:
- Żołnierze! Chłopcy! Poddajcie się! Krzywda żadna się wam z naszych rąk nie stanie!
W odpowiedzi daje się słyszeć dochodzący zza wozu stek rosyjskich przekleństw i zaraz potem pada seria strzałów. Komendant opada bezwładnie na drogę. Zszokowani podkomendni natychmiast padają na ziemię i otwierają ogień. 
      Okazuje się, że sytuacja rozwinęła się w kierunku zupełnie niezgodnym z planami. Carscy żołnierze obstawiający transport, zamiast poddać się w obliczu bycia osaczonymi, ukryli się w głębokim rowie biegnącym wzdłuż przeciwnej strony drogi i zaczęli się ostrzeliwać. Całość zaczyna wyglądać naprawdę nieciekawie. Dowódca leży martwy na drodze, reszta oddziału jest przygwożdżona ogniem przeciwnika. Akcja przeciąga się i trwa już zdecydowanie zbyt długo. Chociaż przewaga ogniowa atakujących jest duża (pistolety kładą skuteczną ścianę ognia, tak, że przeciwnik uzbrojony w karabiny Mosina rzadko kiedy ma okazję wychylić się i oddać strzał), to jednak każda sekunda działa tutaj na ich niekorzyść. Włocławek jest bardzo blisko, a strzelanina zaalarmowała już z pewnością całą okolicę - w każdej chwili mogą przybyć posiłki dla broniących transportu. Na domiar złego żołnierze carscy zmądrzyli się i zaczynają rozciągać się w tyralierę czyniąc skuteczne trzymanie ich pod ogniem coraz trudniejszym.

Żołnierz rosyjski z karabinem Mosin wz. 1891

Niespodziewanie sytuacja staje się jeszcze gorsza, wręcz krytyczna - woźnica pierwszego wozu podrywa się i korzystając z okazji spina konie, próbując uciec z miejsca zasadzki. Atakującym zastygają serca - jeśli wóz odjedzie cała akcja na nic!
Sytuację ratuje Bernard - nie zważając na ostrzał karabinowy z bliskiej odległości, wyskakuje na drogę i wystrzeliwuje cały magazynek swojego Browninga w konie ciągnące wóz - zwierzęta padają martwe, pojazd zatrzymuje się. W tym samym momencie Bernard dostaje postrzał w lewą rękę. W pierwszej chwili osuwa się na kolana, jednak wkrótce podnosi się i na wpół przytomny, pod ogniem osłonowym kolegów odskakuje w las.
     Chwilę potem ma miejsce zaskakujące wydarzenie. Uważany przez wszystkich za martwego komendant podnosi głowę, chwilę rozgląda się dookoła jak wybudzony ze snu, a potem szybko wstaje i ucieka w stronę lasu. Gdy jest już bezpieczny, schowawszy się za niewielkim leśnym pagórkiem, który zapewnia osłonę atakującym, dopada do niego Michał i cały rozbudzony krzyczy:
- Zygmunt, do cholery! Coś ty za przedstawienia nam tu odstawiasz! Myśmy myśleli żeś już pagibł od kul moskali!
- Nie wiem do końca co się...   musiało mnie zamroczyć...lekko mnie drasnęło w skroń ale to nic takiego. Jak sytuacja?
- Rozłożyli się tyralierą w rowie po drugiej stronie drogi i walą w nas jak wściekli. Skąd te czorty mają tyle pocisków?
Michał skupia w zamyśleniu wzrok w kierunku z którego padają strzały, po czym jakaś nagła myśl wybudza go z tego stanu i ponownie zaczyna krzyczeć w stronę komendanta:
- Po kiego licha ty i w ogóle cały Wydział Bojowy słucha tych idiotycznych nakazów!? Oszczędzać naszych "towarzyszy w mundurach", też psia krew pomysł!
- Tak... - zamyśla się dowódca, po czym spoglądając prosto w oczy kolegi mówi:
- Jednak rozkaz to rozkaz.
Do rozmówców doczołguje się jeden z podkomendnych:
- Panie komendancie, z Bernardem jest kiepsko - dostał w rękę, co chwila nam mdleje i mocno krwawi. Mauryc robi wszystko żeby zatamować, ale wygląda to paskudnie.
Mężczyzna waha się chwilę, po czym dodaje:
- Poza tym... panie komendancie...chłopakom kończy się amunicja
- Michalski, ty się nie martw... - uspokaja Michał - oni też jak nic zaraz się z wszystkiego wyprztykają, przecież już ze trzy kwadranse do nas walą.
- Tak, z tym że oni mają bagnety, a my jak się wystrzelamy to tylko nam gołe pięści zostaną.
- Więc nie możemy do tego dopuścić - odpowiada spokojnym, stanowczym tonem dowódca - Michalski, bierz ze sobą Józefa i zachodźcie od prawej - musicie doskoczyć do wozu, dostać się do środka i zgarnąć pieniądze. Reszta na mój znak grzeje z wszystkiego co nam zostało i biegnie z okrzykiem pod drugi wóz - moskale nie chcą do nas, to my z wizytą pójdziemy do nich.

      Komendant wydaje wszystkim polecenia, rozstawia ich na pozycjach, po czym daje sygnał do ataku. Rozbrzmiewa kanonada z pistoletów i po chwili oddział chowa się już za wozem, mając stąd świetną pozycję do ostrzeliwania kryjących się w rowie żołnierzy. Jednocześnie do wozu pocztowego dobiegają dwaj wyznaczeni przez dowódcę podkomendni i wspierają stamtąd swoim ogniem oddział.
Żołnierze carscy, wyraźnie zaskoczeni tym manewrem rzucają się do ucieczki, umykając przez pola w kierunku Chełmicy. Atakujący zostawiają ich w spokoju i skupiają się na przeszukiwaniu pola walki. Na drodze leżą dwa trupy, a bliżej rowu dwaj ranni, którzy jęczą i proszą o pomoc. Komendant karze założyć im opatrunki, po czym zwraca się do Michalskiego i Józefa gorączkowo przeszukujących wóz pocztowy:
- Michalski, co z pieniędzmi!?
- Nie ma panie komendancie!
- Zygmunt, tutaj! - krzyczy Michał, wskazując dowódcy na leżący w rowie duży worek.
- Któryś z tych drani musiał go tutaj wrzucić gdy zaczęła się strzelanina.
Kilku ludzi szybko wskakuje do rowu, rozpruwa nożem worek i zaczyna przetrzepywać jego zawartość. Po chwili dowódca obawiając się dłuższego pozostawania na drodze daje ręką sygnał i krzyczy:
-  Chłopcy, zwijamy się!
Z lasku wyskakuje Mauryc
- Panie komendancie! Bernard...
- Nie żyje? - pyta przejętym głosem dowódca, który w tym momencie przypomniał sobie, że jednak nie wyszli z tej potyczki bez strat.
- Żyje, ale rana jest paskudna. Udało mi się zatamować krwawienie.
- Może chodzić?
- Mdleje co chwila - zbyt dużo krwi stracił... nie ma szans żeby się na nogach utrzymał.
- A niech to jasna cholera...
Wszyscy cofają się do lasku i otaczają na wpół przytomnego Bernarda, który siedzi oparty o pień sosny. Do Zygmunta podchodzi Michał i z pełną współczucia miną mówi cicho:
- Wiesz jakie są rozkazy dowództwa w takich sytuacjach... nie lubię tych głupich wytycznych, które ustalają, ale w tym wypadku mają rację - nie można poświęcać całego oddziału ze względu na jednego człowieka.
Komendant jest pogrążony głęboko w swoich myślach
- Zygmunt... - kontynuuje Michał - posiłki z Włocławka mogą tu być lada chwila, a my jesteśmy już praktycznie bezbronni!
- Paniiee...komendanciee... - Bernard z trudem wycedza z siebie słowa - zostaawcie mmnie...
Wszyscy rozumiejąc, że tak naprawdę nie mają innego wyjścia, uszanowują wolę Bernarda. Każdy wyjmuje ze swojego Browninga resztkę amunicji, która mu pozostała i ładuje ją do magazynka pistoletu Bernarda. Mężczyźni przenoszą go również nieco w głąb lasu. Oparty tym razem o brzozę, pożegnany serdecznie przez resztę kompanów, zostaje wkrótce sam. Towarzystwa dotrzymuje mu tylko załadowany pistolet. Ledwie przytomny mężczyzna stara się nasłuchiwać otoczenie, wyszukując jakichkolwiek dźwięków. Zdaje mu się że słyszy jakieś okrzyki od strony drogi. Nie udaje mu się jednak lepiej przysłuchać, ponieważ traci w tym momencie przytomność.




Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz